Przejdź do głównej zawartości

O jednym takim, któremu Zakon mógł naskoczyć

Zawsze dużo czytałem.

Jeszcze kiedy chodziłem do podstawówki, co tydzień zaglądałem do biblioteki, żeby wymienić książki. Oddawałem, co miałem i znów brałem tyle, ile tylko mieścił limit karty bibliotecznej. Jak niedawno pisałem, nie mam już tyle czasu, co kiedyś. Wróć! W zasadzie czasu mam tyle samo, w końcu długość doby się nie zmieniła. Za to wielokrotnie zwiększyła się ilość i czasochłonność moich obowiązków.

Zanim przejdę do meritum sedna momentu przełomu, nakreślę Ci tylko jedną rzecz. Styl pisania Andrzeja Ziemiańskiego jest... powiedziałbym specyficzny, ale coś pejoratywnie mi się to kojarzy. Może Ci się podobać, może przeszkadzać. U mnie to sinusoida. Raz go uwielbiam, kiedy indziej mam dosyć. Ale za każdym razem, kiedy chciałbym od niego odpocząć, na kartkach książki coś się dzieje. I już nie muszę odpoczywać. Muszę dowiedzieć się co będzie dalej!


W ten weekend odmłodziłem się o kilka lat. Sięgnąłem po Viriona i odpłynąłem. 




Pozwól, że przedstawię Ci tytułowego bohatera. W czasach, w których rozgrywała się akcja Achaji (pierwsza trylogia z tego przecudownego i okropnego świata), był ochlajmordą, dziwkarzem i mordercą. Ale nie takim, który przyjąwszy zlecenie na głowę, położyłby się na daszku i za pomocą kuszy cichaczem wyeliminował cel. Także nie takim, który dopadłby ofiarę w ciemnym zaułku i zapoznawał jej żebra ze swoim sztyletem.

Virion był szermierzem natchnionym. Na całym świecie jest takich tylko kilku. Szczyt drabiny szermierczych możliwości. Dla nich nie ma znaczenia, czy walczą przeciwko byle żołdakowi, zasłużonemu instruktorowi, czy istnemu mistrzowi. Nie ma znaczenia, czy za trzydzieści sekund wysmarkają się, bekną, czy odbiorą komuś życie. Każdy ruch uzbrojonej ręki oznacza odebrane życie. Kiedy jeden z nich na ciebie spojrzy i będzie miał takie życzenie, będziesz wiedział. Twoje chwile zostały policzone. Już Cię zabił, chociaż nie sięgnął jeszcze po miecz. Nie zostało nic innego, niż przeprosić się z Bogami.

Jednak zanim Virion stał się szermierzem natchnionym, był co najwyżej przeciętnym, bogatym paniczykiem, którego rodzina mieszkała na wygwizdowie Cesarstwa Luan. W gimnazjonie, gdzie szkoliła się tamtejsza młodzież, zwykle zamykał stawkę. Jego nadzwyczajny słuch i wyczucie rytmu były tylko przeszkodą podczas walki według szkolnych zasad. Dla odmiany kiepski wzrok sprawiał, że "łucznikiem był dobrym, tylko nie trafiał do celu".

Kiedy pojawił się pierwszy tom Viriona, Wyrocznia,po kilku kartkach pomyślałem: do kroćset! Jaka to fascynująca historia! Od takiego przeciętniaka z zupełnie nieprzydatnymi w wojaczce talentami (jak np. dryg do gotowania), do maszynki do mielenia mięsa.


Żebyś wiedział, o jakim potworze mówię - jedna z opowiadanych historii o tym bohaterze jest taka, że pewnej nocy rycerze Zakonu (czyli najpotężniejszej organizacji na świecie, z którą każdy kraj musiał się liczyć) przyszli go pojmać. W dwudziestu stanęli przed lupanarem, w którym przebywał Virion i zażądali, aby się poddał. Ten zaś, kompletnie pijany, wyposażony w majtki na tyłku i miecz w ręku powiedział: 

O! Dwadzieścia żywych trupów ze mnie szydzi. Cóż za czasy nastały, żeby trupy, miast na cmentarzu leżeć, ludzi nachodziły
Po czym samojeden zlikwidował dwudziestu uzbrojonych po zęby, od dziecka szkolonych w szermierce, wytrzymywaniu bólu i trudów mężczyzn.

Pierwszy tom przeczytałem w ciągu niespełna 20 godzin. A drugi...

W piątek delikatnie, z 60 stron. Nic wielkiego. Ot, usiadłem z Tomkiem, jednym okiem czytając, drugim zerkając na mojego chłopaczka. Jedną ręką trzymając książkę, drugą podając grzechotki i miziając po brzuszku.

W końcu obaj poszliśmy spać. W sobotę kilka stron, jak to często bywa, czytane w międzyczasie.
W niedzielę wstałem z samego rana i do śniadania, zamiast kilku minut Better Call Saul, dokomponowalem kilka stron powieści Andrzeja Ziemiańskiego.

I wtedy stało się coś dziwnego. 

Coś, czego dawno nie doświadczyłem. Niespodziewanie to, co w międzyczasie, stało się treścią dnia. A to, co zwykle było dniem, działo się gdzieś w międzyczasie.

Niespodziewanie wyjechałem na pogranicza cesarstwa Luan. Mentorzy Viriona uczyli mnie na czym polega walka. Jego przeciwnicy, że dobro i zło to tylko pojęcia, których stosowanie zależy wyłącznie od tego, po której stronie miecza się stoisz. Że zły wybór jest lepszy, niż brak jakiegokolwiek oraz pozwalanie, aby ktoś inny decydował za Ciebie. Że wolność to wartość nadrzędna, choćby to miała być wolność śmierci na własnych warunkach.

Że na każdego cwaniaka znajduje się większy cwaniak, na każdego koksa jeszcze większy koks.
Że lepszy może zostać pokonany przez gorszego. I to nawet wtedy, gdy to ten pierwszy wygrał.
Zanim zdążyłem się zorientować zapadł zmrok. 

A ja cały czas czytałem.

Przyszły szermierz natchniony był jak blok marmuru, z którego los ciosał posąg jego chwały, za dłuto mając decyzje wyrzutka.

"Koniec tomu drugiego" - te słowa otrzeźwiły mnie jak siarczysty policzek. To już? A co dalej? Co teraz zrobi biedny Paniczyk?

Niewiele mogę zrobić. Niecierpliwie czekam, aż będzie mi dane poznać dalszy ciąg zmagań i przemian Viriona.


Czuwaj!
Peła

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

2. Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy

Dwie rzeczy dają duszy największą siłę: wierność prawdzie i wiara w siebie. ~Seneka Starszy Jedną z pierwszych rzeczy, które pojawiły się na mojej liście "tematy na bloga" było Prawo Harcerskie.  Szybko doszedłem do wniosku, że jeśli chciałbym napisać o wszystkich punktach choćby kilka słów, na pewno wyjdzie mi baaaardzo długi artykuł, który jedynie najtwardsi doczytają do końca. A nie o to chodzi, żebyście nie doczytywali, więc podzieliłem całe Prawo na kilka artykułów. Ten jest pierwszym z serii, poniżej znajdziecie linki do kolejnych (spis będę sukcesywnie aktualizował w miarę pojawiania się nowych wpisów). 8. Harcerz jest zawsze pogodny Dlaczego zaczynam od drugiego punktu? Bo od jutra (zacząłem pisać w niedzielę) podejmuję się pierwszego 30-dniowego wyzwania, podobnego do pewnego zakładu przyjętego od pewnej koleżanki, kiedy chodziłem do liceum. Już wyjaśniam, na czym polegał: przez trzy miesiące miałem powstrzymać się od jed...

Potęga rozliczeń

Ktoś potrafi Ci pocisnąć i zdołować Cię bardziej, niż Ty sam? Nie sądzę. Nie sądzę! Mało tego, czasami czerpiemy dziwną satysfakcję z tego, że jest nam źle. Że możemy się pochwalić tym, że wszystko nam się wali. WRÓĆ Pożalić. Efekt jest taki: osaczasz swoją ofiarę i niczym Jerry Smith zaczynasz karmić się jej współczuciem (chyba, że trafisz na wyjątkowo nieuprzejme indywiduum, które spróbuje udowodnić Ci, że ono ma 100 razy gorzej). Ojojoj, jak mnie plecy bolą. Ajajaj, ale mnie ostatnio kasjerka wkurzyła. Babsztyl próbował mi wmówić, że na moje ulubione wafelki nie było promocji, a była! Dżizas... Kanar wlepił mi mandat, bo nie miałem biletu. Jak miałem go kupić, skoro biletomat nie działał? Ty się produkujesz, a Twój rozmówca nie ma innego wyjścia, niż współczuć (albo podbijać stawkę). Oraz razem z Tobą urągać niedobrym ludziom, którzy podkładają Ci kłody pod nogi. Nie chcę pisać o tym, że negatywne nastawienie do niczego dobrego nie prowadzi, że przyciąga ty...

Małe słówko na 2019 rok

One little word Czyli jedno małe słowo . Akcja, która znam z bloga Jest Rudo (swoją drogą polecam, jeśli lubisz oglądać ładne zdjęcia i/lub lubisz je robić). Pomysł jest banalnie prosty: na początku roku (np. w styczniu, cóż za zbieg okoliczności!) wybierz jedno słowo. Będzie Ci wskazywało drogę, którą będziesz podążać w tym roku. Coś jak motto, ale obowiązuje tylko rok, jest dużo krótsze i w związku z tym łatwo można je odnosić do wyborów i działań, które podejmujemy. Zacznijmy od rozliczenia się z przeszłością Zacząłem od zastanowienia się nad tym, co poszło rok temu nie tak. Czego mi brakuje. Co chciałbym zrobić w tym roku. Czym się kierować. I kiedy to rozkminiałem, przypomniało mi się coś z czasów, kiedy grałem w karciankę Magic: the Gathering . Każda (no, prawie) karta, poza opisaniem jej właściwości, była opatrzona krótkim tekstem odnoszącym się do świata MtG . Jedną z nich był, Ib Halfheart, gobliński taktyk . Jak łatwo możesz sobie wyobrazić, gobliny w żadnym uniwers...

Biedny Biały Kubek

Kiedy przeszło półtora roku temu zaczynałem pierwszą poważną pracę, musiałem zaopatrzyć się w niezbędnik każdego pracownika biurowego. Blok kartek, długopisy, taśmę klejąca i resztę biurowego tałatajstwa pobrałem z sekretariatu, ale nie samymi artykułami papierniczymi człowiek żyje!  Od czego zaczyna się dzień w biurze? No oczywiście, że od kawy! Już drugiego dnia przyniosłem swoją własną, prywatną, mieloną (a jak!) kawę. Pijam prawie wyłącznie czarną, więc do pełni szczęścia brakowało mi tylko, jak pewnie się domyślanie, kubka. Jak wspomniałem, to była moja pierwsza poważna praca, na dodatek w dużej, międzynarodowej firmie! Jakiż byłem przejęty! Jak Janusz na otwarciu Biedronki! Nie wiedziałem jeszcze, jaka atmosfera panuje w nowym miejscu pracy, więc wybrałem się do sklepu, w którym kupiłem kubek doskonały - ćwierć litra pojemności, by zbyt często go nie napełniać; grube ścianki, co by kawusia za szybko nie wystygła; szeroka po...

Jak dobrze, że już poniedziałek!

Po przeczytaniu tytułu na pewno część z Was wydała diagnozę: pogrzało go do reszty. Przecież poniedziałek oznacza, że trzeba iść do szkoły/pracy. Masa obowiązków, które wcale nie są przyjemne i najlepiej by było, gdyby nie trzeba było się uczyć i na dodatek każdy miał 15 dni płatnego urlopu w tygodniu, nie? Ano nie. Zasuwamy te 5 dni w tygodniu czekając na weekend. Bo wtedy w końcu sobie odpoczniemy. Wyśpimy się do południa, w sobotę imieninki/urodzinki albo inny melanż, w niedzielę znów odsypiamy. Jedni po imprezie, drudzy po graniu, jeszcze inni po całonocnym czytaniu (poważnie, to się zdarza!). I w którymś momencie przychodzi kac - niekoniecznie wywołany nadmiernym spożyciem alkoholu. Budzimy się z samego rana o 13, myśląc sobie - kuźwa mać. Za 8 godzin muszę kłaść się spać, bo jutro z rana trzeba iść do fabryki. Od tego trzeba odjąć czas na jedzenie, gotowanie, toaletę, kąpiel (niekoniecznie wszyst...