Na pewno znacie tę sytuację: obiad rodzinny; pyszny rosołek już wylądował na talerzach, niedobra żona/mama/babcia obsypuje kluseczki garścią natki pietruszki i zaczyna się dyskusja: stopy procentowe poszły w górę, to negatywnie wpłynęło na kurs franka szwajcarskiego i niedobry rząd powinien coś z tym zrobić; a to wszystko przez to, że na bliskim wschodzie odkryli nowe złoża ropy i teraz Amerykanie będą chcieli położyć na nich łapy... Brzmi jak stary, dobry wujek Janusz, prawda?
To bardzo przejaskrawiony przykład, ale na nim najłatwiej zauważyć to zjawisko. Sądzę, że niewielu z nas zasiada do stołu z wykształconymi ekonomistami, ale prawie każdy współbiesiadnik ma coś do powiedzenia w temacie makroekonomii; po takiej dyspucie zwykle czuję się o wiele mądrzejszy głupszy.
Bo jak to jest możliwe, że każdy przy stole coś wie i tylko ja jak ten baran grzebię widelcem w sałatce? (Swoją drogą, wyobraźcie sobie barana, który widelcem trzymanym między racicami miesza w talerzu 😉)
Od tematu ropy bardzo blisko jest do cen benzyny (i złodziei w rządzie, którzy nic nie robią, tylko kradną), a od paliwa już bardzo blisko do auta. Każdy (zwłaszcza facet) w tym momencie staje się fachowcem.
-No bo wiesz, teraz to te silniki robią, malutkie takie 1.0, a wyciągnie to 150 koni.
-No tak - zgadza się rozmówca - i do tego nie trują tak, jak te diesle!
Mija pięć minut bezowocnej dyskusji samozwańczych ekspertów. Potem dziesięć. Dziesięć zamienia się w dwadzieścia, a te w godzinę. A ja już mam ochotę strzelić sobie w łeb z dzidy laserowej.
-Adam, dlaczego tak nic się nie odzywasz? Wszystko w porządku?
-Oczywiście! Tylko po co mam się odzywać? - i zapada niezręczna cisza.
Odkąd tylko pamiętam, bardzo często byłem wręcz zawstydzony faktem, że przytłaczająca
większość ludzi z mojego otoczenia wie coś w każdym temacie. Tylko ja, biedny, siedziałem cicho i zastanawiałem się nad tym, co robię nie tak.
Ale czy na pewno robiłem coś nie tak?
Jest takie zjawisko, mądrze nazywa się: ultrakrepidarianizm. Polega "na wyrażaniu opinii i rad w sprawach pozostających poza obszarem wiedzy danej osoby." (Wikipedia)
W skrócie: nie wiem, więc się wypowiem. Na swoim kanale na YouTube w świetny sposób wyjaśnia to Radek Kotarski, obejrzyjcie, jeśli chcecie poznać ten fenomen trochę lepiej. Spokojnie, ja poczekam.
Nigdzie nie uciekam, nie śpieszy mi się!
Wiedzieliście, że obie formy - "śpieszyć" i "spieszyć", są poprawne?
Ale nie używam tej drugiej, bo kojarzy mi się ze słowem "zpieszyć". Oznacza ono nakazanie jeździe zejście z koni i tym samym przekształcenie w (choćby tymczasową) piechotę.
Już? To świetnie!
Z jednej strony, powinniśmy pogodzić takie typowo ludzkie zachowania, zwykłą gadkę o niczym (która, swoją drogą, też nie należy do moich faworytów w kategorii spędzania czasu) z unikaniem bredzenia. Przy rodzinnym stole raczej wiemy, na czym znają się nasi rozmówcy. Przynajmniej tak z grubsza. Ale w pracy? W szkole? Przecież nikt z nas nie chce dać się poznać jako kompletnego ignoranta, który plecie trzy po trzy tylko po to, żeby sobie pogadać. A w konfrontacji z choćby półekspertem błyskawicznie zostalibyśmy zdemaskowani.
Zamiast tego, warto potrenować swoją asertywność. Zaproponować zmianę tematu. Albo po prostu go zmienić. A w najgorszym wypadku, jeśli te opcje nie wchodzą w grę, pomyśleć sobie o czymś innym i w żadnym wypadku nie wysłuchiwać rad "eksperta". A jeśli ktoś zapyta o coś w temacie, w którym jestem zielony jak dwutygodniowa kanapka? Wystarczy nie bać się tych dwóch słów:
Nie wiem!
Nie musisz być ekspertem w każdej dziedzinie - raz, że nie wszystko jest interesujące dla każdego; dwa - tych dziedzin zwyczajnie jest zbyt dużo. Daj sobie prawo do tego, żeby czegoś nie wiedzieć, ale nie przestawaj poszerzać swoich horyzontów!
Bardzo ciekawy post! Czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńDzięki za opinię! Jak wspomniałem na Facebooku, zamierzam zwiększyć częstotliwość wpisów i trochę poeksperymentować z formą, żeby jak najlepiej Wam się czytało :)
OdpowiedzUsuń