
Po przeczytaniu tytułu na pewno część z Was wydała diagnozę: pogrzało go do reszty. Przecież poniedziałek oznacza, że trzeba iść do szkoły/pracy. Masa obowiązków, które wcale nie są przyjemne i najlepiej by było, gdyby nie trzeba było się uczyć i na dodatek każdy miał 15 dni płatnego urlopu w tygodniu, nie?
Budzimy się z samego rana o 13, myśląc sobie - kuźwa mać. Za 8 godzin muszę kłaść się spać, bo jutro z rana trzeba iść do fabryki. Od tego trzeba odjąć czas na jedzenie, gotowanie, toaletę, kąpiel (niekoniecznie wszystko w tej kolejności). Okazuje się, że już jesteśmy w niedoczasie i na pewno nie zdążymy zrobić tego, co było zaplanowane na weekend. Ledwo wstaliśmy, a już zżerają nas nerwy i dobija moralniak. Generalnie: jedna wielka tragedia.
Nie zrozumcie mnie źle - nie mam nic przeciwko odpoczywaniu czy miłym spędzaniu wolnego czasu. Zdarzyło mi się pracować 10 dni z rzędu, z grubsza wymiennie poranna i popołudniowo-wieczorna zmiana. Po takim maratonie byłem wypompowany jak dętka po zimie. Doskonale wiem, że na dłuższą metę nie można pracować bez przerwy tak, żeby nie odbiło to się na naszym zdrowiu,
Czyż nie lepiej zaplanować sobie odpoczynek w środku tygodnia? Na jedno popołudnie i wieczór wyłączyć telefon, na mailu ustawić autoodpowiedź "dziś ja się regeneruję, a ty się wal"? Świat bez nas się nie zawali, a za to na pewno odpoczniemy.
Cieszę się więc z tego głupiego poniedziałku. Wiem, że przez te pięć pracujących dni zrobię dużo więcej, niż przez cały weekend. I nawet praca mnie przed tym nie powstrzyma!
Ano nie.
Zasuwamy te 5 dni w tygodniu czekając na weekend. Bo wtedy w końcu sobie odpoczniemy. Wyśpimy się do południa, w sobotę imieninki/urodzinki albo inny melanż, w niedzielę znów odsypiamy. Jedni po imprezie, drudzy po graniu, jeszcze inni po całonocnym czytaniu (poważnie, to się zdarza!). I w którymś momencie przychodzi kac - niekoniecznie wywołany nadmiernym spożyciem alkoholu.Budzimy się z samego rana o 13, myśląc sobie - kuźwa mać. Za 8 godzin muszę kłaść się spać, bo jutro z rana trzeba iść do fabryki. Od tego trzeba odjąć czas na jedzenie, gotowanie, toaletę, kąpiel (niekoniecznie wszystko w tej kolejności). Okazuje się, że już jesteśmy w niedoczasie i na pewno nie zdążymy zrobić tego, co było zaplanowane na weekend. Ledwo wstaliśmy, a już zżerają nas nerwy i dobija moralniak. Generalnie: jedna wielka tragedia.
Nie zrozumcie mnie źle - nie mam nic przeciwko odpoczywaniu czy miłym spędzaniu wolnego czasu. Zdarzyło mi się pracować 10 dni z rzędu, z grubsza wymiennie poranna i popołudniowo-wieczorna zmiana. Po takim maratonie byłem wypompowany jak dętka po zimie. Doskonale wiem, że na dłuższą metę nie można pracować bez przerwy tak, żeby nie odbiło to się na naszym zdrowiu,
ALE
błogosławię codzienną rutynę. Pobudki i zasypianie o tej samej godzinie. Wykonywanie rano tych samych czynności, dzięki którym można zrobić sobie dzień. Wydawałoby się, że to w weekend odpoczywamy, ale przypomnijcie sobie jak wyglądało kilka waszych ostatnich weekendów. Remont/sprzątanie/gotowanie/rodzinne obowiązki/spotkania/melanże - klasyczne zarządzenie w stylu Heraklesa. Czasami po takim wolnym wracamy do pracy czy szkoły bardziej zmęczeni, niż byliśmy w piątek.Czyż nie lepiej zaplanować sobie odpoczynek w środku tygodnia? Na jedno popołudnie i wieczór wyłączyć telefon, na mailu ustawić autoodpowiedź "dziś ja się regeneruję, a ty się wal"? Świat bez nas się nie zawali, a za to na pewno odpoczniemy.
Cieszę się więc z tego głupiego poniedziałku. Wiem, że przez te pięć pracujących dni zrobię dużo więcej, niż przez cały weekend. I nawet praca mnie przed tym nie powstrzyma!
Komentarze
Prześlij komentarz