Opowiedziałem Wam już, jak wyglądało moje Przyrzeczenie. Ze strony odbiorcy tego wydarzenia,to wszystko wydaje się takie oczywiste. To jedna z najważniejszych chwil każdego harcerza. O co musi zadbać drużynowy, który to wszystko organizuje?


Psim obowiązkiem drużynowego jest to, aby ten moment był magiczny.
Dobrze, powiecie. Ale o co trzeba zadbać?
- W naszym szczepie ZAWSZE składaliśmy Przyrzeczenie w nocy. Zawsze na uboczu, z dala od ludzi (chyba nic nie mogłoby zabić pieczołowicie budowanej atmosfery szybciej niż zabłąkany oraz, nie daj Boże, podchmielony autochton). To miejsce musi być klimatyczne, a jeśli nie ma takiej możliwości - trzeba mu nadać odpowiednią atmosferę, choćby trzeba było wyjść ze skóry!
- Obecne może być tylko grono "krzyżowców" - harcerzy, którzy już złożyli Przyrzeczenie. Przytłaczająca większość to ludzie z drużyny i szczepu, ale jeśli główny bohater imprezy miał przyjaciół w innym środowisku - nie można ich nie zaprosić. To samo dotyczy ważnych dla niego instruktorów. Ja nie złożyłem Przyrzeczenia na ręce mojego drużynowego (wybacz, Michał), ale na ręce drużynowej, która założyła moją ukochaną 85 ŁDH "Intonacja" im. Obrońców Wieży Spadochronowej (nie mogłem się powstrzymać😃). Sam z resztą później zostałem drużynowym tej jednostki.
- Ten punkt jest poniekąd związany z poprzednim - jestem przeciwnikiem "masówek", kiedy Przyrzeczenie składa kilka osób jednocześnie. Da się to rozegrać, np. przez płynną wymianę "pretendentów": jeden jeszcze przyjmuje gratulacje, drugi już wychodzi (pod czyjąś opieką!) z obozu. Nie można jednak zwariować, wszyscy potrzebują snu! Przy odpowiednim zaplanowaniu Przyrzeczeń na okres całego wyjazdu da się to zrobić zgrabnie, ale jeśli nie ma takiej możliwości - c'est la vie! Nie pozwalajcie na to, żeby wasi harcerze nie spali całą noc, bo trzeba zrobić 14 indywidualnych imprez! I nie pozwalajcie na to, żeby Wasz drużynowy wyciął Wam taki numer!
- Dalej: jeśli warunki na to nie pozwalały, przysięgaliśmy na niebo, gwiazdy albo morze, zamiast na ogień. Oczywiście może to być nawet słoik po majonezie, ale pod jednym warunkiem: niezależnie od tego "świadka", drużynowy musi to uzasadnić przed harcerzem. Pokazać, jak małymi ludzikami jesteśmy w obliczu wielkiego świata, potężnych i pięknych sił natury.
- Gawęda musi była skrojona na miarę pod danego harcerza. Ani słowa za dużo, ani słowa za mało.
Choć tu akurat biję się w pierś - z reguły miejsce Przyrzeczenia było dość odległe od miejsca zakwaterowania - nawet do pół godziny marszu (TAK! Tak ważne jest to, gdzie ceremonia się odbędzie!). W tym czasie dosyć często zdarzało mi się kilkakrotnie zmienić treść, a czasem nawet temat gawędy. Ostatecznie bywała to półimprowizacja. Taki jestem niezdecydowany. 😉 Niemniej zawsze dbałem o to, aby zawrzeć w niej jak najwięcej emocji i jedną-dwie mądre myśli. Co za dużo, to i świnia nie przeżre! - Zawsze gratulacjom towarzyszyła muzyka, która poza wniesieniem wyjątkowego nastroju, zapewniała odrobinę intymności i, nieraz bardzo osobiste, słowa pomiędzy przyjaciółmi zamieniała w słodką tajemnicę. Choć minęło 11 lat pamiętam tego Majora Ponurego, jakby dopiero co wybrzmiał ostatni akord.
Dzień Przyrzeczenia to dzień, w którym ze swojego instruktorskiego arsenału należy wytoczyć najcięższe działa
i zrobić wszystko, żeby ta jedyna taka w życiu noc ociekała klimatem. Ta noc zapisuje się w szklanej kuli wspomnień. Drużynowy musi zadbać o to, żeby jej powierzchnia zawsze była zaparowana. Żeby do niej wrócić, harcerz będzie musiał otrzeć ją z mgły wzruszenia. Przetrzeć jedwabną chusteczką, w obawie przed choćby zarysowaniem tak cennego klejnotu.
I to jest cholernie trudne zadanie.
Komentarze
Prześlij komentarz