Przejdź do głównej zawartości

Coś sobie zrobię!

Macie czasami tak, że coś, co pozornie jest pierdołą, doprowadza Was do szału? Dla mnie jedną z takich rzeczy są dziwne maniery podczas mówienia.


Kiedyś w tramwaju słyszałem rozmowę dwóch dziewczyn, które każde (KAŻDE!) zdanie wypowiadały z intonacją wznoszącą. "Wczoraj starzy dali mi szlaban". Z intonacją dokładnie taką, jak podczas zadawania pytania. Na gwizdek oboźnego! Po trzydziestu sekundach miałem ochotę wysiąść przez okno bez kłopotania maszynisty zatrzymywaniem pojazdu. Tych kilka chromolonych minut podróży zwarzyło mi cały dzień.

Ale wrócę spraw aktualnych, czyli dlaczego przez cały piątkowy wieczór w uszach dźwięczała mi Furia Dwóch Sław.

Od kilku miesięcy jestem na diecie slow carb Tima Ferrissa. Nie będę Was przynudzał szczegółami, grunt że działa i jest o tyle łatwa do przestrzegania, że w jej założeniach jest słabość odchudzającego się. Dopuszcza obżarstwo raz w tygodniu. Można jeść i pić na co tylko przyjdzie ochota (poza śniadaniem! Śniadanie rzecz święta i ma być solidne, wysokobiałkowe!). Dużo łatwiej wytrzymać z nawet najbardziej restrykcyjną dietą, kiedy ma się świadomość, że za kilka dni będzie można sobie pofolgować. I wciąż zrzucać!😃

Mój cheat day to sobota. Najważniejszy dzień w tygodniu! Przez pozostałe zapisuję sobie to na co przychodzi mi ochota i w piątek wieczorem podczas zakupów uwzględniam tę listę. Tak się złożyło, że w ostatni piątek zapomniałem jej zabrać ze sobą. Pojechałem do pewnego sklepu, kupiłem wszystko co miałem kupić "dla domu" i zacząłem polowanie (zamiast jak zwykle kupować zgodnie z planem) na smakołyki dla siebie. Wzrok się wyostrzył, specjalnie zaprojektowany do tego celu wojskowy implant wymazał z mojego pola widzenia wszystkie produkty fit, bezglutenowe, wegańskie i całą resztę "zdrowego" tałatajstwa.

Ruszyłem na żer

Ale bez listy zacząłem się zastanawiać na co właściwie mam ochotę. Stanąłem przed regałem i sięgnąłem po pierwszego batonika, który mi się napatoczył. A że od jakiegoś czasu sprawdzam co tam zapakowali do środka, zacząłem czytać etykietę.

Olej palmowy, syrop glukozowo-fruktozowy, aromaty identyczne z naturalnymi, E666, sproszkowany ząb hipopotama.

Kuźwa.

Drugi baton.

Octan winylu, kwas ortofosforowy, spulchniacze, syrop glukozowy, grysik kukurydziany.

Wait, what?

Chust z tym, może kupię sobie suchy wafel i czymś go posmaruję?

Nope! Skład suchego wafla ma 13 pozycji, z których połowę trudno mi przeczytać na głos, chociaż zdawałem rozszerzoną maturę z chemii i takie nazwy jak politetrafluoroetylen (aka teflon😉) nie robią na mnie wrażenia.

Pomyślałem, no nic! Spróbuję u konkurencji, może tam będzie dobre papu!

...

Double nope! Nawet w maśle orzechowym kilka procent stanowi olej palmowy. No nie. No po prostu no nie. Pierwsze, co pomyślałem: chyba sobie coś zrobię! Najpierw chciałem się pochlastać, ale doszedłem do wniosku, że dużo smaczniej byłoby jednak sięgnąć po tamte batony i zajeść się nimi do porzygu. Ale potem, przypomniał mi się aksamitny jak płyta chodnikowa głos.

WWJD?

Jeśli myślicie o Jezusie, to pewnie pomodliłby się za biednych właścicieli marek, które traktują Polaków jak ludzi gorszego sortu, przebaczył im i zagryzł wafelka batonikiem. W końcu co mu szkodzi?

What Would Jocko Do?

Ale ja pomyślałem o Jocko. Jocko Willink jest legendą amerykańskich sił specjalnych i od jakiegoś czasu słucham jego podcastów (polecam wszystkim tym, którzy pełnią funkcje lidera - w drużynie, w pracy, wszystko jedno). I myślę, że wiem, co zrobiłby Jocko.

Powiedziałby: dobrze. Skoro mam przyjąć węglowodany, a nie ma dla mnie nic gotowego, to coś sobie zrobię. Wykonam zadanie na jutro i jeszcze będę się z tym dobrze czuł.

Nawrzucałem do wózka wszystko, co było mi potrzebne (jak widzicie niżej, nie było tego dużo) i w domu narychtowałem ciasto drożdżowe na placki.


Wybaczcie, że nie dzielę się z Wami przepisem na ciasto, ale zawsze robię to z głowy i zawsze spierdzielę proporcje. Po prostu znajdźcie sobie pierwszy lepszy przepis na ciasto drożdżowe w necie. Poważnie, pierwszy lepszy.

Protip: ciasto drożdżowe można smażyć na patelni, zarówno suchej jak wysmarowanej tłuszczem. Odkąd się o tym dowiedziałem, moje życie stało się zupełnie inne. Wyobraźcie sobie cieplutką bułeczkę, której prawie cała objętość to gruba, chrupiąca skórka. Na to dobry serek śmietankowy i miód... Istna poezja. Na brodę drwala! Albo mozarella i sos pomidorowy...

Wiecie co?

Idźcie do kuchni i coś sobie zróbcie. Nie musicie robić placka drożdżowego, ale spróbujcie zrobić coś, co będzie bez żadnych zbędnych dodatków. Zrobione od początku do końca przez Was. W zamyśle tak dobrego, że na samą myśl będzie Wam cieknąć ślinka (tworząc ten wpis siedzę w śliniaku, inaczej utopiłbym klawiaturę na samo wspomnienie tych cudownych placuszków).

Albo jeszcze lepiej

Zaproście kogoś bliskiego - dziewczynę/chłopaka/mamę/brata/psa czy chomika do wspólnego gotowania. Albo przygotujcie posiłek dla nich i razem go zjedzcie. Szybko okaże się, że w gruncie rzeczy nie ma o co się pienić. To wszystko, co wyprowadza nas z równowagi, to w znakomitej większości pierdoły niewarte naszej uwagi i nie na darmo mówi się, że jedzenie łagodzi obyczaje.

A że papu może nie wyjść? To nie będzie pierwsza rzecz, którą spartolicie. Ani ostatnia. Więc czym się przejmować? 😊

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Groźny Oboźny

Jak świat światem,  czyli przynajmniej od '79 roku, na obozy, biwaki, zimowiska itp. w kadrze jeżdżą zwykle trzy osoby. W tej liczbie: komendant, zastępca komendanta ds. programowych (czyt. programowiec, zdrobniale: programówka) oraz zastępca komendanta ds. organizacyjnych (tj. oboźny). I to ostatniej z tych funkcji chciałem poświęcić ten wpis, jako że zwyczajowo jest to najgłośniejsza i najbardziej widoczna osoba z całego obozu (będę pisał obóz, ale oczywiście na myśli mam również wszystkie pozostałe formy wyjazdów). Na początek powiedzmy sobie  co należy do obowiązków oboźnego? Uniwersalna prawda jest taka, że do jego obowiązków należy wszystko to, co ustali z komendantem i programowcem i jeżeli ustalą sobie, że to programówka będzie stawiać bramę i sprawdzać porządki - ich sprawa. Moja prawda jest taka, że u nas oboźny zawsze zajmował się takimi rzeczami: pionierka (brama, ogrodzenie, prycze) sprzęt pi...

Historia jednego Przyrzeczenia
Vol. 1

Był środek nocy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie miałem zegarka, a kto kilkanaście lat temu cały czas nosił przy sobie telefon? No i jak bym go miał ładować w środku lasu (przynajmniej ten raz na 10 dni)? Znaleźć dzika i zapakować go wtyczką w ryjek? Biegaj, dziku Darku, szybciej! Jak będziesz się tak opierdzielał, to do jutra nie naładujemy telefonu! Historia jednego Przyrzeczenia Vol. 2 Historia jednego Przyrzeczenia Vol. 3 Obudził mnie drużynowy, kazał założyć mundur. Półprzytomny ubrałem się i wyszedłem przed namiot. Przy placu apelowym stał Michał, w ręku trzymał pochodnię. Gestem nakazał oczekiwać. W końcu dołączyła do nas Magda. Delikatnie mówiąc nie była wzorowo umundurowana. A wydawało mi się, że to ja nie kontaktuję. Drużynowy powiedział nam kilka mądrych słów. Za cholerę nie pamiętam, co dokładnie, ale minęło już 11 lat! W każdym razie były na tyle mądre i przemyślane, że czuję się wzruszony za...

2. Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy

Dwie rzeczy dają duszy największą siłę: wierność prawdzie i wiara w siebie. ~Seneka Starszy Jedną z pierwszych rzeczy, które pojawiły się na mojej liście "tematy na bloga" było Prawo Harcerskie.  Szybko doszedłem do wniosku, że jeśli chciałbym napisać o wszystkich punktach choćby kilka słów, na pewno wyjdzie mi baaaardzo długi artykuł, który jedynie najtwardsi doczytają do końca. A nie o to chodzi, żebyście nie doczytywali, więc podzieliłem całe Prawo na kilka artykułów. Ten jest pierwszym z serii, poniżej znajdziecie linki do kolejnych (spis będę sukcesywnie aktualizował w miarę pojawiania się nowych wpisów). 8. Harcerz jest zawsze pogodny Dlaczego zaczynam od drugiego punktu? Bo od jutra (zacząłem pisać w niedzielę) podejmuję się pierwszego 30-dniowego wyzwania, podobnego do pewnego zakładu przyjętego od pewnej koleżanki, kiedy chodziłem do liceum. Już wyjaśniam, na czym polegał: przez trzy miesiące miałem powstrzymać się od jed...

O jednym takim, któremu Zakon mógł naskoczyć

Zawsze dużo czytałem. Jeszcze kiedy chodziłem do podstawówki, co tydzień zaglądałem do biblioteki, żeby wymienić książki. Oddawałem, co miałem i znów brałem tyle, ile tylko mieścił limit karty bibliotecznej. Jak niedawno pisałem, nie mam już tyle czasu, co kiedyś. Wróć! W zasadzie czasu mam tyle samo, w końcu długość doby się nie zmieniła. Za to wielokrotnie zwiększyła się ilość i czasochłonność moich obowiązków. Zanim przejdę do meritum sedna momentu przełomu, nakreślę Ci tylko jedną rzecz. Styl pisania Andrzeja Ziemiańskiego jest... powiedziałbym specyficzny, ale coś pejoratywnie mi się to kojarzy. Może Ci się podobać, może przeszkadzać. U mnie to sinusoida. Raz go uwielbiam, kiedy indziej mam dosyć. Ale za każdym razem, kiedy chciałbym od niego odpocząć, na kartkach książki coś się dzieje. I już nie muszę odpoczywać. Muszę dowiedzieć się co będzie dalej! W ten weekend odmłodziłem się o kilka lat. Sięgnąłem po Viriona i odpłynąłem.  ...